poniedziałek, 30 marca 2015

Rozdział 6. "You are my heaven"

Ashton wyszedł z sali. Od razu podszedł do mnie i lekko się uśmiechnął.
- Luke chce się z tobą zobaczyć- oznajmił, teraz już całkowicie się szczerząc.
- Co?!- Równocześnie z Calumem zadaliśmy to samo pytanie.
- To, co słyszałaś, idź tam- polecił.
- Ale jak to chce się ze mną widzieć? To on coś pamięta?
- Nie, ale chce cię zobaczyć, idź już, bo czeka- pogonił mnie, lekko popychając.
Wzięłam głęboki oddech i poszłam. Wiedziałam, że ta rozmowa nie będzie należała do prostych.
Powoli, pomalutku stawiałam po jednym kroku, jakbym dopiero uczyła się chodzić. W końcu dotarłam do jego łóżka i, nie będę ukrywać, trochę speszona, leciutko pocałowałam go w zdrowy policzek. Wiem, jestem idiotką. Dopiero się obudził i jestem dla niego obcą osobą, a robię takie rzeczy. Nie wiem, czemu to zrobiłam. Usiadłam na krześle i zaczęłam się niepewnie rozglądać po ścianie. Cholera, czemu ja nigdy nie wiem, co zrobić? Czułam na sobie wzrok Luke'a i chociaż wiedziałam, że powinnam coś powiedzieć to nie zrobiłam tego.
- Jak masz na imię?- Usłyszałam słaby glos chłopaka. Jestem naprawdę beznadziejna. Spojrzałam na niego a w oczach już miałam łzy.
- Evangeline- odparłam, a mój głos leciutko, prawie niezauważalnie, ale jednak, się załamał. Na dźwięk mojego imienia Luke wykonał ustami coś dziwnego, co chyba miało być uśmiechem.
- Miło cię poznać, znowu- powiedział niepewnie.- Ja jestem Luke, chyba...
- Tak, to twoje imię- uśmiechnęłam się do niego. To chyba miało być pocieszające, ale pewnie wyszło depresyjnie.
- A ty jesteś...
- Twoją żoną- dokończyłam szybko.
- Czyli to jednak prawda.- Jezu, jaki jego głos był słaby!
- A czemu to takie dziwne?- Spytałam, najdelikatniej jak potrafiłam.
- Nieważne- gdyby nie to, że byłam pod wpływem emocji, a on był ranny, mogłabym powiedzieć, że się zarumienił.
Chwilę siedzieliśmy w ciszy.
- Jak się czujesz?- Odezwałam się w końcu.
- Mogłabyś mi podać swoją dłoń?- Zapytał znienacka, ale z ogromną nadzieją w głosie.
- Oczywiście- odparłam i przysunęłam się trochę z krzesłem, wsuwając delikatnie moją dłoń w jego.
- Spokojnie, nie zrobisz mi krzywdy- znowu spróbował się uśmiechnąć. Gdy już go trzymałam, lekko poruszył palcami.- Nie masz obrączki- zauważył.- Ja też nie...
Cholera. Musiało do tego dojść. Ale czemu tak szybko? Nie mogę mu teraz powiedzieć, że się nienawidzimy i dlatego nie nosimy obrączek.
Zrobiłam najgorszą rzecz, jaką mogłam zrobić, czyli przemilczałam jego pytanie. Mogłam coś wymyślić, skłamać, powiedzieć cokolwiek a ja tak po prostu siedziałam cicho.
- Masz gładkie dłonie- zauważył.
- Eee... Dziękuję.
- Bardzo przyjemne. Przepraszam, że gadam takie głupoty, ale ponoć jestem na jakichś lekach.
- Nie przeszkadza mi to- zapewniłam. Poczułam nagły przypływ odwagi.- Tęskniłam za tobą.
Nie odpowiedział. Był cicho. Pewnie nie wiedział, co powiedzieć. Ja na jego miejscu też bym nie wiedziała. Targały mną emocje. Normalnie nigdy bym nikomu nie powiedziała, że za nim tęskniłam. Cholera, zawsze muszę zjebać. Zawsze. Pewnie się mnie wystraszył.
Poruszyłam się.
- Chyba muszę już iść- oznajmiłam, starając się delikatnie wysunąć dłoń, jednak on ledwo dostrzegalnie spróbował wzmocnić uścisk. Oczywiście nie udało mu się to za dobrze, bo przecież był jeszcze taki słaby.
- Kiedy do mnie wrócisz?- Zapytał, mrużąc oczy.
- Postaram się jak najszybciej- wyszeptałam i już trochę pewniej wyjęłam rękę, po czym wstałam, pochyliłam się nad nim i znów cmoknęłam go w twarz. Wyszłam jak najszybciej potrafiłam. Chciałam już stamtąd po prostu iść. Nie miałam siły dłużej tam siedzieć. Byłam na siebie zła, bo jak zwykle wyskoczyłam z jakimś tekstem kompletnie nieodpowiednim do sytuacji.
Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Otworzyłam szklane drzwi i starałam się szybko przemknąć, tak, żeby nikt mnie nie zauważył. Łzy przesłoniły mi już widok i kompletnie nie wiedziałam czy idę w dobrą stronę, chciałam po prostu stamtąd wyjść. Wpadłam na coś twardego, po czym poczułam obejmujące mnie ramiona i ten sam zapach, który znałam od lat. Calum kupował zawsze te same perfumy.
- Co się stało?- Spytał, głaszcząc mnie po głowie.
- Jestem totalnie beznadziejna- wyrzuciłam z siebie, zalewając jego koszulkę potokiem moich łez.
- Posłuchaj, nie martw się tym, że on cię nie pamięta.- Próbował mnie pocieszyć.- On teraz nie pamięta nikogo i prawdopodobnie sobie nie przypomni. Nie zamartwiaj się, wszystko będzie jak dawniej.
- Ale ja nie chcę żeby było jak dawniej- wybuchłam, odsuwając się od niego. Ok, byłam zbyt gwałtowna czasem.
Calum próbował do mnie podejść i znowu mnie objąć, ale zrobiłam krok do tyłu.
- Jeśli coś jest nie tak to mi to powiedz, wymyślimy coś razem- zaproponował.
- Nie, teraz chcę tylko być sama- wyminęłam go i biegiem pokierowałam się do wyjścia ze szpitala.
Poczułam chłodne powietrze na twarzy. Nie płakałam już. Wzięłam kilka głębokich oddechów, po czym usiadłam znowu na krawężniku, na którym wcześniej siedziałam z Ashtonem.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon. Już miałam wybierać numer na taksówkę, ale doszłam do wniosku, że lepiej będzie, jeśli pójdę sama. Wstałam i ruszyłam w stronę domu.
Otworzyłam drzwi pustego domu, zdjęłam kurtkę i usiadłam na krześle przy stole. Znowu było tu tak dziwnie cicho. Rozdzierały mnie dwa zupełnie różne uczucia. Z jednej strony chciałam być sama, nie musieć patrzeć na nikogo, na Caluma, Ashtona, Mike'a, na panią Hemmings. Z drugiej strony miałam ochotę z kimś pogadać. Powiedzieć o moich problemach, obawach... o ciąży. No właśnie, co ja mam zrobić? Nie chcę teraz dziecka. Nie usunę go, nie ma mowy. Chyba pierwszy pomysł był najlepszy. Przecież jest tyle rodzin, które chciałyby mieć dziecko a nie mogą... przecież bycie surogatką to nic złego, prawda? Nie robię tym nikomu krzywdy.
Naszły mnie okropne przemyślenia. Nie chciałam takiego życia. Nie mam pracy, wykształcenia, jestem w ciąży z chłopakiem, który nic nie pamięta. Każda marzy o takiej przyszłości. Poza tym jakoś nie wyobrażałam sobie mojego dalszego życia. Przecież ja nie poradzę sobie z Lukiem. Będę musiała mu wszystko tłumaczyć, opowiedzieć chociaż trochę co dzieje się w jego życiu. Ja jestem za słaba, żeby dać radę z czyjąś chorobą, ja ledwo sama ze sobą daję sobie radę.
Chcę uciec od tego problemu. Od mojego życia.
Sama nie wiem, czemu ja to wtedy zrobiłam, ale poszłam na górę po kartkę i ołówek, wróciłam na dół i podeszłam do kuchenki gazowej w kuchni. Przecież taka śmierć nie boli. Nic nawet nie poczuję. Zabiję siebie i dziecko. Jestem pewna, że gdy zobaczyłoby ten świat samo nie chciałoby tu żyć. W tym piekle.
Odkręciłam gaz i sprawdziłam, czy na pewno nie lecą płomyczki. Nie było ich.
Położyłam się na kanapie i zaczęłam rysować. Kiedyś rysowałam najlepiej z moim znajomych, rodzina i nauczyciele chwalili mnie za mój talent, ale ja traktowałam to jako zabawę a nie jako coś ważnego. Nie chciałam tak leżeć i czekać, dlatego zajęłam się dawnym hobby. Kawałek papieru był mały, ale to mi nie przeszkadzało. Nie pamiętam nawet, co narysowałam, pamiętam tylko, że ołówek zostawiał za sobą czarne kreski, a ja byłam coraz bardziej zmęczona. W końcu usnęłam z ołówkiem w ręce. Poczułam, że kręci mi się w głowie, oprócz tego nic.
Nie bolało. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej, stokrotki, misie, landrynki i inne takie (fuuuuuj, ale tu słodzyczy nawaliłam, przepraszam za to, ale mój mózg dzisiaj źle pracuje xddd). Także ten, wiem, że rozdział miał być wczoraj ale jest dzisiaj, więc nie podważać mojej decyzji (a raczej lenistwa. tak, cały dzień wczoraj oglądałam serial i miałam doła przez serial :D). 
Chcę ogłosić, że za dwa tygodnie nie będzie rozdziału, gdyż muszę się uczyć (juhuuu, już nie mogę się doczekać! -,-), co oznacza, że nowy rozdział pojawi się 26.04.2015 roku (chyba, że pojadę na Pyrkon, w takim wypadku pojawi się dzień później).
Jak widzicie tą część opowiadania pozostawiłam bez zapowiedzi, żeby wzbudzić jeszcze większą ciekawość he hehe.
Mam nadzieję, że ten rozdział się wam spodobał i w końcu w komentarzu wyrazi swoją opinię więcej niż jedna osoba. Ruda, kochom cię, ale potrzebuję approve'a od innych ludziów. Także no, komentujcie bo jak nie to was znajdę i zjem (to był oczywiście żart, nie jestem Hannibalem Lecterem hehe). Do zobaczenia w następnym rozdziale xoxo, Irene Anastasia.

niedziela, 15 marca 2015

Rozdział 5. "Every day it gets harder to stay away from you"

Weszłam do szpitala, ale oczywiście w poczekalni nie było nikogo znajomego. Zabiję gnoja. Na pewno coś się stało. Ruszyłam w stronę OIOM-u, wykręcając numer brata. Nie odbierał. Tak, kurwa, po co odbierać?! Dotarłam pod drzwi Oddziału i oczywiście zastałam wielkie zamieszanie związane z wejściem do środka. Pani Hemmings sprzeczała się z pielęgniarką, Calum, Ashton i Mike rozmawiali między sobą. Nikt mnie nie zauważył. Podbiegłam do nich.
- Ja cię kiedyś zapierdole- wyrzuciłam wściekła na Cala. Spojrzał na mnie z mieszaniną smutku i zaskoczenia w oczach. Co? Nie spodziewałeś mnie się tu teraz, prawda?
- Posłuchaj...- zaczął.
- Nie, to ty posłuchaj. Byłam cholernie zmęczona przerażającym czekaniem aż on się obudzi i będę mogła posiedzieć z nim chociażby w milczeniu, bo jest moim jebanym mężem, a ty nawet nie raczyłeś zadzwonić?! Czemu się tu wszyscy zebraliście, co? Co się do cholery stało i czemu nikt do mnie nie zadzwonił?!- Wrzeszczałam. Teraz nie obchodziły mnie spojrzenia pielęgniarek. Teraz byłam zbyt wściekła.
- Obudził się.
To było jak kubeł zimnej wody. Czekałam na to. W końcu się udało. Poczułam się trochę źle z tym, że zamiast od razu spojrzeć przez szklane drzwi, czy Luke nadal jest w śpiączce czy nie, ja wszczęłam kłótnię. Teraz jednak odwróciłam wzrok w tamtą stronę. Przy jego łóżku stał lekarz i pielęgniarka. On coś mówił, ona zapisywała. Luke leżał w tej samej pozycji, co wcześniej tyle, że teraz miał lekko rozchylone oczy. Moje serce przyspieszyło. To uczucie nie było przyjemne. Jeszcze nigdy mój organizm się tak nie zachował. Po chwili spostrzegłam, że pani Hemmings wchodzi na OIOM i podchodzi do łóżka syna.
Nie wiedziałam, co robić. Chciałam tam wejść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Nie mogłam ruszyć się z miejsca, chociażby podejść do pielęgniarki.
Zaczęłam szybko oddychać, jakby miało zabraknąć mi tlenu i delikatnie się uśmiechać. Szczęście napełniło mnie nagle, a przecież nie wiedziałam jeszcze czy wszystko dobrze. Powodem mojego szczęścia było samo to, że on się obudził. Nieważne, w jakim był stanie. Ważne, że już był z nim kontakt.
W końcu zmusiłam moje ciało do ruchu i podeszłam do pielęgniarki. To już nie była żadna z tych pielęgniarek, które były wcześniej. No tak, kiedyś musiały iść do domu.
- Mogę zobaczyć się z moim mężem?- Zapytałam, ledwo co oddychając.
- Poproszę pani dowód osobisty- odparła monotonnie.
Sięgnęłam do kieszeni spodni. Cholera. Nie mam dowodu. Nie wpuszczą mnie. Napełniła mnie jeszcze większa złość niż ta, którą przed chwilą wyładowywałam na bracie.
- Zapomniałam zabrać z domu, ale proszę mnie tam wpuścić... chociaż na chwilę- prawie płakałam.- Muszę wiedzieć czy u niego wszystko dobrze.
- Niestety, nie mogę tego zrobić. Takie mamy przepisy.
Teraz już poniosły mnie emocje. Zaczęłam krzyczeć, jeszcze głośniej niż przed kilkoma minutami. Przeklinałam i rozkazywałam pielęgniarce wpuścić mnie do środka, ale ona była nieugięta.
Później poniosło mnie jeszcze bardziej. Prawie ją uderzyłam. To wszystko pod wpływem emocji. Na szczęście to było prawie, bo kiedy chłopcy zobaczyli, że robię się agresywna jeden z nich do mnie podbiegł, z zaskoczenia wziął na ręce, przerzucił sobie przez ramię i wyszedł. Przez łzy nawet nie widziałam który to. Wierzgałam nogami i krzyczałam, że ma mnie puścić, bo chcę się zobaczyć z Lukiem, ale był nieugięty. W końcu poczułam twardy grunt pod stopami i zobaczyłam twarz Ashtona.
- Ty idioto!- Wrzasnęłam.- Czemu do cholery to zrobiłeś?! Ja chcę natychmiast spotkać się z Lukiem! W ogóle, kto ci pozwolił mnie tak bezczelnie stamtąd zabrać?!
- Twój brat.
- Wy wszyscy jesteście jacyś popierdoleni- próbowałam go ominąć i wrócić do budynku, ale zagradzał mi drogę.- Przepuść mnie do cholery, bo jak nie to ci przypierdolę!
Złapał mnie za ramiona.
- Przestań przeklinać, dziewczyno- spojrzał mi prosto w oczy, ale odwróciłam wzrok. Podczas rozmowy nigdy nie utrzymywałam kontaktu wzrokowego. To zbyt intymne.
- Nie będziesz mi mówił, co mam robić!
- Będę. Ja teraz wracam na OIOM, a ty tu zostajesz i wrócisz dopiero jak się całkowicie uspokoisz. Chyba nie chcesz, żeby Luke cię widział w takim stanie. Tylko za mną nie idź, bo znowu cię wyprowadzę i dodatkowo tu z tobą zostanę.
Puścił mnie, odwrócił się i odszedł.
- Debil!- Zdążyłam jeszcze za nim krzyknąć zanim zniknął w drzwiach szpitala.
Usiadłam na krawężniku i ukryłam twarz w dłoniach. Obiecuję, już nie płakałam, po prostu nie chciałam, żeby ludzie widzieli moją twarz. Byłam zbyt zdenerwowana, żeby starać się ukryć emocje.
Przesiedziałam tak jakieś pół godziny, mając w głowie obraz twarzy Luke'a. Nie tej rannej, po wypadku. Tej prawdziwej, kiedy czasem się przede mną otwierał i był po prostu sobą. On nie potrafił się szczerze uśmiechnąć. Nie potrafił się cieszyć. Zawsze mi powtarzał, że jest beznadziejny. Miał jakieś cholerne kompleksy i właśnie wtedy pomyślałam o czymś przerażającym... Nie, to niemożliwe, to jakiś chory wytwór mojej wyobraźni.
Wzięłam dwa głębokie oddechy i wstałam.
Gdy dotarłam na OIOM można powiedzieć, że byłam spokojna. Przed oszklonymi drzwiami stała pani Hemmings, Calum i Mike.
- Gdzie ten idiota?- Wycedziłam przez zęby.
- Załatwiłam wam, że każdy po kolei wejdzie na chwilę do Luke'a. Teraz on tam jest- odezwała się moja teściowa.
- Aha.- Powiedziałam tylko i stanęłam pod ścianą po drugiej stronie korytarza. Zdecydowanie nie miałam teraz ochoty z nimi rozmawiać.
- Zaraz przyjdzie lekarz i ci wszystko wytłumaczy- podszedł do mnie Calum.
- Aż takie to skomplikowane?- Spytałam ironicznie. Wiem, że moje zachowanie było na poziomie sześciolatki, ale nie mogłam zachowywać się normalnie. Coś mnie przed tym powstrzymywało.
- Raczej trochę rozczarowujące.- Cal przygryzł wargę.
- Mi wystarczy do szczęścia tylko to, że się obudził.
- Zobaczymy, co powiesz, jak się dowiesz co ma ci do powiedzenia lekarz...
- Zaraz się dowiem.
Rzeczywiście zza rogu wyłoniła się znajoma sylwetka. Wolałabym, żeby to był ktoś, kto nie wie o mojej ciąży, ale jakoś muszę sobie poradzić. Zatrzymałam go.
- Przepraszam, poświęci mi pan chwilę?- Spytałam, starając się brzmieć łagodnie.
- Pewnie, o co chodzi?
- Chciałabym zapytać o stan zdrowia Luke'a Hemmingsa, to mój mąż.
- O Boże, pani jest jego żoną?- Zrobił duże oczy.
- Tak, to źle?- Spytałam zdziwiona.
- Zważając na- zniżył głos- fakt pani ciąży to niezbyt dobrze.
- Boże... co mu jest? Wyzdrowieje?- No to mnie przestraszył. Nie wiedziałam nawet, co mówić, jakie pytania zadawać.
- Pan Hemmings ma zanik pamięci.
Zrobiło mi się gorąco. Nie mogłam uwierzyć. Tego się nie spodziewałam.
- Nie pamięta niczego?- Tylko to mi przyszło do głowy.
- Tak, to dość mocny uraz, nawet swojej matki nie poznał.
- Mogę do niego iść? Proszę, to dla mnie ważne.- Spojrzałam na niego błagalnie.
- Oczywiście, za chwilę wyjdzie pan Irwin i będzie się pani mogła z nim spotkać.
- Dziękuję- wyszeptałam i dałam mu spokój. Sama nie byłam gotowa na więcej informacji, więc wolałam o nie nie prosić.
Wróciłam do Cala.
- Co teraz?- Spojrzał na mnie.
- A co ma być? Muszę mu wszystko od początku wytłumaczyć.
- To nie takie proste, wiesz?
- Dzięki za pocieszenie.- Spojrzałam na niego z wyrazem irytacji na twarzy.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapowiedź:
"-Nie zamartwiaj się, wszystko będzie jak dawniej.
- Ale ja nie chcę żeby było jak dawniej- wybuchłam, odsuwając się od niego. "
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie w piątym rozdziale, motylki. Zdaję sobie sprawę, że jest krótki, nudny i w ogóle to opowiadanie jest do niczego i nadal nie wiem czemu ja je nadal prowadzę, ale jednak mam nadzieję, że ktoś to czyta, bo w następnym rozdziale coś się stanie ale nie chcę spojlerować hehe. Jeśli tu jesteś i czytasz, to proszę cię- zostaw komentarz, powiedz co ci się podoba (jeśli w ogóle coś się podoba xD), a co nie. Proszę, te komentarze to dla mnie naprawdę dużo a nie ma ich wcale.
No to... do zobaczenia za dwa tygodnie,
xoxo, Irene. 

niedziela, 1 marca 2015

Rozdział 4. "We're suffering, helpless thoughts"

Leżałam swobodnie na łóżku szpitalnym. Zerwałam się, błyskawicznie siadając. Rozejrzałam się. Na krześle siedział Calum wpatrując się we mnie. W jego wzroku była widoczna troska.
- Co się stało?- Spytałam zdezorientowana.
- Zemdlałaś- usiadł obok mnie i pogładził mnie po włosach.- Może połóż się jeszcze na chwilę.
- Tak mi dobrze. Co z Lukiem? Obudził się?
Calum spojrzał na swoje ręce i milczał. Nie obudził się.
- Ile byłam nieprzytomna?
- Jest siódma nad ranem- odparł Calum.
Siódma?! Nawet nie wiedziałam, że można tyle czasu być nieprzytomną po zemdleniu...
- Matka Luke'a jest u niego. Przyjechała jakieś 10 minut po tym jak zemdlałaś. Chciała go zobaczyć, ale powiedziała, że jak tylko się obudzisz to mam jej o tym powiedzieć. A poza tym lekarz chciał z tobą porozmawiać.
- Dobrze, już idę, tylko powiedz mi, do którego gabinetu- spróbowałam się podnieść, ale nadal było mi słabo.
Cholerna dieta. Nie dość, że nie jadłam nic oprócz skromnego śniadania to jeszcze ostatnio trochę przytyłam. Teraz lekarz pewnie będzie mi prawił morały, że nie można się tak odchudzać. Jakbym nie wiedziała.
- Lepiej poczekaj, ja go przyprowadzę- zaoferował się Cal i zanim zdążyłam zaprotestować jego już nie było.
Rozejrzałam się. Leżałam sama na sali. Nie była duża, ale dwa łóżka by się tu zmieściły a stało tylko jedno. Paliło się kilka lamp, mimo że na dworze było już jasno.
W końcu, po kilku minutach, przyszedł Calum i lekarz.
- Czy pani brat może zostać przy naszej rozmowie czy woli pani żeby wyszedł?- Lekarz spojrzał na mnie pytająco.
- Wyjdź, proszę- zwróciłam się do Cala. Posłusznie wyszedł. Nie zdziwiły go moje słowa, pewnie tego właśnie się spodziewał, zawsze byłam zamknięta i miałam przed wszystkimi tajemnice.
- Kiedy ostatni raz pani coś jadła?- Zapytał, spoglądając na mnie spod szkieł okularów.
Wiedziałam, że będzie o to pytał.
- Wczoraj rano.
- Niedobrze...- zapisał coś w karcie.- Musi pani teraz jeść więcej i bardziej o siebie dbać. Potrzebujecie tego.
- My? To znaczy ja i kto?- Nie rozumiałam tego. Ten lekarz bredził!
- Przecież jest pani w ciąży.
Zatkało mnie. To nie może być prawda. Nie mogę być w ciąży. Nie teraz!
- Nie wiedziała pani?- Zdziwił się lekarz.
Oczywiście, że nie widziałam. Skąd miałam wiedzieć? Chociaż w sumie jak tak pomyślałam to to by się zgadzało, nie miałam okresu już jakiś czas. Czemu ja tego nie zauważyłam? Nie zwróciłam na to uwagi... co ja mam teraz zrobić?
- Nie- odpowiedziałam tylko. - Mógłby pan na razie nic nie mówić mojemu bratu... ani w ogóle nikomu?
- To mój obowiązek. Jest już pani wolna, proszę coś zjeść i się porządnie wyspać- wyszedł, a ja zostałam sama. Kompletnie sama.
Moja prawa ręka mimochodem powędrowała do dolnej części brzucha. Przytyłam trochę, ale nigdy bym nie pomyślała o czymś takim.
Okropnie zachciało mi się płakać. Chciałam szlochać, chciałam żeby łzy spływały wolnym strumieniem po moich policzkach. Ale potrafiłam tylko siedzieć z tą zimną ręką dotykającą mojego brzucha, wpatrując się w niebo przez okno. Byłam oszołomiona. To nie może być prawda. On sobie tylko żartował. Wolałam sobie wmawiać taką wersję niż przyjąć do wiadomości fakt, że... nawet w myślach nie potrafiłam wymówić tych słów.
Usłyszałam, że drzwi się uchylają i ktoś wchodzi. Szybko zabrałam rękę z brzucha. Po chwili zobaczyłam przed sobą Ashtona.
- Wszystko dobrze?- Zapytał przysuwając bliżej krzesło i siadając tuż obok mnie.
Nie, nie jest dobrze. Jestem skończona. Wpadłam a mój mąż leży nieprzytomny na OIOM'ie i nie wiadomo, kiedy się obudzi. Moja matka będzie wściekła, bo przecież ona od początku odradzała mi małżeństwo. Nie mam żadnych przyjaciół, którym mogłabym się zwierzyć.
- Tak, jest ok- odpowiedziałam. Jednak nie wytrzymałam. Łzy popłynęły mi same. Po raz kolejny nie obchodziło je nic, były samolubne.
- Ej, co jest?- Złapał mnie za rękę.
- Nie chcę teraz o tym rozmawiać, proszę, pozwól mi mieć chociaż tajemnicę- wyszeptałam, nieświadomie mocno ściskając jego dłoń. Ale on jej nie zabrał. Pozwolił mi ją gnieść, a ja wtedy nawet nie byłam w stanie zrozumieć co robię. Wyżywałam się na kimś fizycznie i nawet nie zdawałam sobie z tego sprawy.
Nie. Nie miałam już siły tu dłużej siedzieć i nic nie robić. Nie chciałam myśleć o tym co się stanie za kilka miesięcy, a czułam że za chwilę te myśli mnie kompletnie pochłoną. Musiałam się zająć czymś innym.
- Luke się obudził?- Spojrzałam mu prosto w oczy. Pierwszy raz od kilku lat spojrzałam drugiej osobie głęboko i szczerze w oczy. Zawsze uciekałam wzrokiem przy rozmowie, jakby mój rozmówca miał wyczytać z moich oczu wszystkie kłamstwa, które właśnie mu podaję. Bo kłamałam często. Prawie cały czas, nie było wymiany zdań żebym nie skłamała, chociaż w najmniejszej sprawie.
- Nie- Ashton przygryzł wargę i po chwili wahania wytarł mi łzy.
- Cholera- wyrzuciłam.- Mogę do niego iść?
- Myślę że tak, ale dobrze się już czujesz?- Spojrzał na mnie z troską.
- Tak- starałam się wstać, ale od razu tego pożałowałam. Znów zakręciło mi się w głowie. Usiadłam.- Chyba jestem trochę głodna.
Ash od razu zerwał się z krzesła.
- Przyniosę ci coś.
Wyszedł pospiesznie i zostawił mnie samą. W takiej sytuacji to nie był dobry pomysł. Kurwa. To był okropny pomysł! Zaczęłam myśleć o rzeczach, o których nie powinnam. O tym, że mogę nie donosić ciąży. O tym że dziecko może urodzić się chore, bo przecież się źle odżywiam. A co jeśli ja i Luke się rozstaniemy i nie poradzę sobie sama z wychowaniem?
I właśnie wtedy wpadł mi do głowy pewien szalony i okropnie głupi pomysł. Wyjęłam z kieszeni spodni telefon. To dziwne, że nikt mi go nie wyjął z kieszeni kiedy zemdlałam, ale nie to było najważniejsze. Weszłam w wyszukiwarkę i wpisałam "agencje surogatek". Wyskoczyło mi kilka stron, ale nie zdążyłam w żadną wejść, ponieważ do sali z powrotem wparował Ashton. Szybko wyłączyłam internet i schowałam komórkę do kieszeni.
- Mam dla ciebie jakąś kanapkę i herbatę, proszę- oznajmił, wciskając mi jedzenie w prawą rękę, natomiast picie w lewą.
- Dzięki- wymamrotałam. Tak naprawdę przeszła mi ochota na wszystko a jedyne, o czym myślałam to kiedy obudzi się Luke i dopracowywanie mojego, jak wtedy uważałam, genialnego planu. Co mogłabym powiedzieć Luke'owi kiedy się obudzi? Jedynym wyjściem byłoby mu powiedzieć, że odchodzę, ale... nie, to nie wchodziło w grę. Coś bym jeszcze wymyśliła. Przecież jestem dość inteligentna.
Starałam się jeść powoli kanapkę, nie myśląc o tym, że kompletnie nie mam ochoty na zapychanie sobie teraz żołądka. Chyba trochę odzwyczaiłam się od jedzenia. Ashton siedział na krześle i przyglądał się mi. To było trochę krępujące, nie ukrywam. W końcu udało mi się dokończyć jedzenie, bo wiedziałam, że jeśli nie zjem wszystkiego Ashton mnie nie wypuści.
Wstałam i nadal nie czułam się najlepiej, ale chciałam już opuścić tą salę i pójść do Luke'a. Teraz potrzebowałam tylko tego.
- Lepiej się już czujesz?- Spytał Ash, również wstając.
- Tak- odparłam krótko i ruszyłam do wyjścia.  Usłyszałam, że chłopak idzie za mną.
Zauważyłam, że jesteśmy na tym samym korytarzu, na którym wcześniej wszyscy siedzieliśmy.
- Gdzie jest Cal i Mike?- Spytałam, odwracając się, żeby spojrzeć na Ashtona.
- Poszli na dół, siedzą tam z panią Hemmings.
- Ok, też tam niedługo przyjdę.
Poszłam w stronę OIOM-u. Weszłam przez szklane drzwi, a pielęgniarki już mnie poznały. Podeszłam do łóżka Luke'a i usiadłam na krzesełku. Spojrzałam na jego twarz. Widok jego ran nadal mnie przerażał, ale to już nie był ten szok, który przeżyłam jak zobaczyłam go po raz pierwszy. Teraz czułam coś, czego sama nie potrafiłam do końca nazwać. Czułam złość na siebie, ale za co? Może za to, że byłam zawsze tak cholernie uparta i nigdy nie odpuszczałam przy kłótni? Może dlatego, że zaczynałam czuć coś czego w zasadzie nie czułam wcześniej? Jeszcze nigdy się o nikogo nie troszczyłam. Teraz miałam ochotę sama zająć się jego ranami, żeby tylko coś zrobić, żeby mu pomóc. Nie chciałam, żeby cierpiał. Tak, to zdecydowanie było nowe uczucie. Nigdy się o nikogo nie bałam. Choroby bliskich miałam za przeproszeniem w dupie. Czemu martwię się o Luke'a, który jest takim cholernym idiotą?!
Poczułam mdłości, znowu. Poczułam, że łzy napływają mi do oczu. Co ja mam robić? Boję się, że jak się obudzi to mnie zostawi. Na pewno już o tym myślał. Nie wiem czy to, że będziemy mieli dziecko cokolwiek zmieni. Już to sobie wyobrażam. Bierzemy rozwód a ja z brzuchem wracam do matki i ojca. Oczywiście nie mam żadnego wyższego wykształcenia ani pracy, więc przez jakiś czas będę musiała mieszkać z nimi i wysłuchiwać ich pieprzenia o tym, jaki Luke jest zły. Nie powiem im przecież, że to wszystko to nie tylko jego wina.
Wzięłam rękę Luke i zataczałam na niej koła kciukiem. Odchrząknęłam.
- Wiesz- zaczęłam- słyszałam, że ponoć nawet jak ktoś jest w śpiączce to słyszy wszystko, co się do niego mówi i... Chciałam tylko, żebyś wiedział, że trochę mnie obchodzisz.
Do oczu napłynęły mi łzy, więc szybko odłożyłam jego dłoń tam gdzie leżała wcześniej i szybko wyszłam. To zdecydowanie nie jest dobry pomysł żeby tu z nim siedzieć. Jestem zbyt słaba.
Dotarłam na najniższe piętro budynku i zobaczyłam zatroskaną twarz matki Luke'a. Kiedy tylko mnie zobaczyła zerwała się z krzesła i mocno mnie przytuliła. Wtedy już kompletnie się rozkleiłam. Zaczęłam łkać jak małe dziecko. Po chwili sweter, w który była ubrana, był kompletnie mokry od moich łez.
- Nie płacz, kochanie, wszystko będzie dobrze- powiedziała. Odsunęłam się, żeby móc na nią spojrzeć.
- Wierzy pani w to?- Ledwo ją widziałam przez te łzy.
- Musimy w to wierzyć, bo inaczej naprawdę będzie źle- odparła słabo.
Nie odpowiedziałam. Bez słowa usiadłam między Calumem a Ashtonem na krześle. Naprzeciw siedział Mike, a po chwili też pani Hemmings. Nawet jeśli Luke będzie kompletnie zdrowy to dla niej się skończy dobrze, bo ona syna nie straci. To ja zostanę sama z małym potworkiem przypominającym mi o byłym mężu. Chciałabym komuś powiedzieć o tej ciąży ale komu? Pani Hemmings? Nie teraz, kiedy jej syn leży nieprzytomny na Oddziale Intentywnej Opieki Medycznej. Nie będę jej dokładać problemów i to cudzych. Ashton? Nie, on odpada, jeszcze by do kogoś poleciał z tym faktem. Calum? O nie, nie przyznam się braciszkowi do tego, jaka głupia jestem. Michael też nie, przecież nie będę się zwierzać mojemu byłemu z takich rzeczy. I tak oni wszyscy się niedługo dowiedzą, ale nie teraz. Teraz jestem skazana na kolejną tajemnicę. Jedyny sekret w moim życiu, który nie jest smakowity. Chciałabym wrócić do czasów, kiedy moimi tajemnicami były paczki papierosów chowane przed rodzicami za szafą czy dwa piwa wypite na imprezie u kolegi.
- Jedź do domu może- usłyszałam głos dochodzący z lewej strony. Odwróciłam głowę w stronę Ashtona.
- Przeszkadzam ci tu?- Ok. Byłam trochę zbyt oschła. Zgoniłam całą winę na zmęczenie i szok.
- Nie o to chodzi- wywrócił oczami.- Siedzisz tu i czekasz na cud, a powinnaś się przespać.
- Spałam przecież- burknęłam.
- Nie spałaś. Zemdlałaś. To nie to samo- spojrzał na mnie karcąco.
- Przestań się o mnie martwić- odparłam.
- On ma rację- dołączył się Calum.- Powinnaś trochę odpocząć. Jeśli czegoś się dowiemy to na pewno do ciebie zadzwonię, obiecuję.
- Dajcie wy mi kurwa wszyscy święty spokój- wyrzuciłam i wstałam. Nie wiedziałam, czemu tak zareagowałam ani gdzie chciałam pójść, ale poniosły mnie emocje. Ruszyłam do drzwi wyjściowych.
Poczułam na twarzy świeże powietrze dnia i zaczęłam głęboko oddychać. Usiadłam na krawężniku między trawą a chodnikiem. Miałam ich dosyć. Teraz jedyna osoba, której potrzebowałam leżała nieprzytomna na szpitalnym łóżku. Dlatego wolałam pobyć chwilę sama. Ale oczywiście nie mogłam, bo po chwili pojawił się obok mnie Irwin. Czy on chce być moim jebanym bodyguardem?!
- Po chuj tu przylazłeś?- Miałam nadzieję, że jak będę opryskliwa to mnie zostawi.
- Pomyśleliśmy, że lepiej jak ktoś cię przypilnuje- wyjaśnił, siadając obok mnie.
- Super- wyciągnęłam paczkę papierosów, ale chwilę się zawahałam. Dziecko nie jest niczemu winne... Ostatni raz. Wyciągnęłam jednego i zapaliłam. Zaciągnęłam się raz, ale mocno.
- Chcesz?- wyciągnęłam napoczętą fajkę w stronę chłopaka. Wziął bez słowa, pociągnął, a po chwili chciał mi ją oddać.
- Dokończ- poprosiłam a on spojrzał na mnie zdziwiony, ale zrobił to.
Kiedy skończył spojrzałam na niego wyczekująco.
- Może już wrócisz do środka?- Zasugerowałam.
- Czemu się tak zachowujesz?- Jego zainteresowany i spokojny wzrok zatrzymał się na moich dłoniach, w których bawiłam się pudełkiem zapałek.
- O co ci chodzi?
- Dlaczego jesteś taka niemiła i odpychająca? Powiesz mi?
- Słuchaj. Nie mam ochoty się zwierzać z moich problemów prawie obcej osobie. W ogóle nie chce mi się komukolwiek zwierzać i mam nadzieję, że w końcu zajmiesz się sobą, a nie mną, ok? W takim razie... mógłbyś już sobie pójść i zostawić mnie samą?
- Chciałem ci tylko pomóc- powiedział smutno.
- Ktoś cię o to prosił?- Odpowiedziałam. Jestem jedną wielką sprzecznością. Mówiłam takie rzeczy a tak naprawdę miałam ochotę tylko i wyłącznie na to, żeby mnie mocno przytulił i pogładził po włosach, bo Luke nie mógł tego zrobić.
- Może masz rację. Zostawię cię samą z głupimi myślami. Męcz się sama- wstał i wrócił do budynku. Czego ja się spodziewałam? Że zostanie tu na siłę? Na jego miejscu też bym tak zrobiła.
Znowu zrobiło mi się słabo. Postanowiłam pojechać do domu na dwie godziny i się przespać. Teraz odpowiadam nie tylko za siebie. Wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam po taksówkę. Weszłam na chwilę do szpitala.
- Jadę do domu- wycedziłam, podchodząc do krzeseł, na których teraz była prowadzona zawzięta dyskusja. Oczy wszystkich oprócz Ashtona zwróciły się w moim kierunku. On kompletnie nie zwrócił na mnie uwagi.
- Jedź z nią- Calum zwrócił się do Asha.
- Jaja sobie robisz?- Nie mogłam w to uwierzyć. Nie pojadę z nim nigdzie.
- Ona nie ma pięciu lat i poradzi sobie sama- odparł spokojnie ciemny blondyn, sprawnie unikając mojego wzroku.
- Słucham?- Mój brat był na niego wyraźnie wkurzony.
- On ma rację- wtrąciłam się.- Jestem dorosła i nie musisz się wpieprzać do mojego życia. Jakby to był jakiś twój obowiązek.
- Słuchaj, nie chcę żeby coś ci się stało- wyjaśnił Cal.- Czemu do cholery nie chcesz przyjąć pomocy?
- Bo jej nie potrzebuję.- Prawie wykrzyknęłam.- Zadzwoń do mnie, jeśli coś będzie wiadomo z Lukiem. A jeśli tego nie zrobisz to możesz być pewny, że to się nie skończy dobrze.
Odwróciłam się i szybko wyszłam. Chciałam biec, ale się powstrzymałam.
Taksówka już na mnie czekała. Wsiadłam i podałam adres i już po piętnastu minutach wchodziłam do pustego domu. Najpierw zjadłam płatki z zimnym mlekiem, później poszłam pod prysznic i poszłam spać.
Kiedy się obudziłam było popołudnie. Spojrzałam od razu na wyświetlacz telefonu. Nie miałam żadnych nieodebranych połączeń. Jeśli Luke się obudził a ten idiota do mnie nie zadzwonił to mu przyłożę. 
Zadzwoniłam po taksówkę, przebrałam się i poszłam do łazienki ogarnąć włosy, ale na nic zdały się moje starania. Stojąc w łazience usłyszałam klakson samochodu...
Zbiegłam po schodach, zamknęłam drzwi i wskoczyłam do samochodu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapowiedź:
"Usiadłam na krawężniku i ukryłam twarz w dłoniach. Obiecuję, już nie płakałam, po prostu nie chciałam, żeby ludzie widzieli moją twarz. Byłam zbyt zdenerwowana, żeby starać się ukryć emocje."
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
No hejka, przy poprzednim rozdziale jest napisane że opublikowałam go 6 lutego what the fuck haha? 
No, nieważne, mam nadzieję że ten rozdział wam się podobał a przede wszystkim że ktoś w ogóle to czyta bo na razie nie widzę żadnych komentarzy i bardzo mi smutno z tego powodu :((( Jeśli to czytasz to napisz cokolwiek, nawet anonimowo
Następny rozdział oczywiście za dwa tygodnie czyli 15 marca (tak? dobrze patrzę w kalendarz? Jestem trochę ułomna w takich sprawach xD) 
Miłego czytania *chociaż pewnie skoro teraz czytasz notkę to już przeczytałaś rozdział ale ćśśśś* i do zobaczenia przy następnym rozdziale xoxo, Irene Anastasia

piątek, 6 lutego 2015

Rozdział 3. "All I really want is you"

Calum przyniósł mi herbatę, niesłodzoną jak zawsze, ale nie mogłam jej przełknąć. Nie miałam ochoty na nic. Na jedzenie, na picie, na rozmowę. Chciałam tylko zobaczyć Luke'a. W końcu podeszła do mnie ta pani z recepcji i z lekkim uśmiechem oznajmiła, że można go odwiedzić, ale tylko jedna osoba, i tylko z rodziny. Wiadomo, że chodziło o mnie. Przepraszam, chłopaki, rozumiem, że jesteście jak bracia, ale to ja mu coś obiecywałam.
Wstałam, a pielęgniarka poprowadziła mnie korytarzem prosto. Szłam na mocno ugiętych nogach, zwyczajnie nie mogąc na nich ustać. Miałam ochotę pobiec przed siebie, nie oglądając się na kobietę, ale przecież nie wiedziałam gdzie tu jest OIOM. Skręciłyśmy kilka razy, podczas których zastanawiałam się jakim cudem ten szpital ma tyle korytarzy, i w końcu doszłyśmy do wielkich szklanych drzwi z napisem "Oddział Intensywnej Opieki Medycznej".
Urządzenie przy spodniach kobiety zawibrowało, a ona nerwowo na nie spojrzała.
- Pani mąż leży na samym końcu po lewej, przepraszam, muszę biec- rzuciła tylko i najszybciej jak potrafiła oddaliła się korytarzem, z którego przyszłyśmy.
Czasem człowiek ma w głowie jeden wielki paradoks i nie wie jak nad nim zapanować. Na przykład ja teraz stałam jak wryta przed drzwiami Oddziału, jakby czekając na jakiś cud. Jeszcze dziesięć minut temu dałabym wszystko żeby się tu znaleźć a teraz nie mogłam się zdobyć na wejście tam.
W końcu otworzyłam drzwi i weszłam. Jedna z pielęgniarek już się zbliżała w moją stronę, żeby mnie pewnie stąd wypędzić, ale druga, która poprawiała poduszkę komuś nieprzytomnemu, wyjaśniła jej, że mogę tu przebywać. Chyba widziała, że ktoś mnie przyprowadził.
Na samym końcu po lewej. Jak to? To nie może być Luke... To nie on! Rozejrzałam się po sali w poszukiwaniu mojego męża ale kiedy spojrzałam na kartę pacjenta przy łóżku było wyraźnie napisane "Luke Robert Hemings" i coś jeszcze, czego nie potrafiłam doczytać, bo moje oczy tonęły już w łzach. Nie wierzę, że to on, to nie może być on. Wydobył się ze mnie cichy jęk, po czym niekontrolowanie wybuchłam szlochem.
A już po chwili znowu byłam z Calumem, Ashtonem i Michaelem w poczekalni, gdyż jedna z pielęgniarek, nawet nie wiem jak wyglądała, wyprowadziła mnie stamtąd, próbując przetłumaczyć mi, że takie zachowanie przeszkadza pacjentom.
- Powiedz, co się stało, proszę- Calum starał się mówić łagodnie, ale czułam stanowczość w jego głosie.
- On... on ma zmasakrowane pół twarzy, jest podpięty do miliona rurek i wygląda jakby już nie żył!- Wyrzuciłam z siebie.
Nie wiem, czego ja się tam spodziewałam. Luke'a, uśmiechniętego jak zawsze przy chłopakach, czekającego na mnie z niecierpliwością i wyglądającego jak okaz zdrowia? Nie wiem czego, ale na pewno nie mojego Luke'a gotowego żeby wsadzić go do trumny!
- Kruszynko, nie płacz już, cichutko- Calum starał sie znów mnie pocieszać, przycisnął mnie do swojej koszulki pozwalając żeby w trzy sekundy była cała mokra od moich łez.
- Cal, jak ja do cholery mam nie płakać po zobaczeniu czegoś takiego?- Ledwo mogłam cokolwiek wykrztusić, ale starałam się.
Pocałował mnie w czoło.
- Mała, on będzie zdrowy, jego twarz będzie wyglądała tak źle jak przez te dziewiętnaście lat i nie zmieni tego żaden wypadek, ok?- Włączył się Ashton.
Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć. Chyba wykonałam ten ruch za szybko, bo mnie okropnie zemdliło. Osunęłam się po ścianie, siadając na zimnej podłodze i walcząc z niezjedzonym posiłkiem, który chyba cudem wytworzył się w moim żołądku i teraz postanowił się wydostać. Dodatkowo kręciło mi się w głowie i czułam, że zaraz zemdleję. Co się ze mną dzieje?!
Poczułam, że już dłużej nie wytrzymam. Rzuciłam się biegiem do łazienki i wyrzuciłam z siebie wszystko, co miałam. Ale nie było mi ani trochę lepiej. Nigdy się tak nie czułam, no bo ileż można wymiotować?!
Spojrzałam na zegarek. Jest już północ? Jakim cudem? Przecież dopiero tu przyjechałam...
Wyszłam z łazienki dziewczyn i oczywiście ujrzałam znajomą twarz.
- Ashton i Calum mnie wysłali, żebym sprawdził, czy nic ci się nie stało- wyjaśnił Mike.
- I sprawdzałeś to stojąc przed drzwiami i czekając aż wyjdę?- Zironizowałam.
- Miałem wejść do damskiej toalety?!- Zrobił wielkie oczy pełne zdumienia i dezorientacji.
- Gdybym tam padła to chyba byś musiał...
- Jak dobrze, że nic ci nie jest- widać było ulgę na jego twarzy. On naprawdę wstydził się tam wejść. Czy serio nasza toaleta jest taka przerażająca?
Postanowiłam coś zjeść. Tak, pierwszy raz od miesiąca złamałam swoją zabójczą dietę i zjadłam aż dwa batony z automatu.
- Chyba powinnam tam wrócić- szepnęłam, upijając łyk herbaty z papierowego kubka Caluma.
- Jesteś pewna? Jeśli nie chcesz to nie musisz.- Oznajmił mój brat.
- Ale ja chcę- wstałam z krzesła, to samo zrobił Cal.- Dam radę sama.- Zapewniłam i ruszyłam drogą, którą prowadziła mnie tamta pielęgniarka.
Otworzyłam drzwi na OIOM i spotkałam się z surowym, ale jednak troszeczkę współczującym wzrokiem pielęgniarki, która mnie wyprowadziła.
- Będę grzeczna.- Rzuciłam do niej, a kiedy kobieta nie zmieniała wyrazu twarzy dodałam:- Obiecuję.
Pokręciła głową z dezaprobatą, ale puściła mnie wolno.
Podeszłam do łóżka. Usiadłam na krześle i spojrzałam na niego. Z prawej połowy twarzy była jakby zdarta prawie cała skóra, na lewej miał siniaki. Wolę sobie nie wyobrażać jak wygląda jego brzuch teraz, po operacji.
Dobrze, że jest przykryty. Nie dlatego, że widok jego bandaży byłby dla mnie zbyt mocny, tylko dlatego, że jemu zawsze jest zimno i pewnie by marznął. Czemu myślę o takich szczegółach akurat teraz? Miał do siebie podłączone mnóstwo rurek. Nawet nie wiem do czego one służą, ale wydaje mi się że bez nich mógłby nie przeżyć.
Dotknęłam delikatnie jego dłoni. Była zimna i szorstka. W sumie to nic nowego. Jakiś rok temu tymi dłońmi głaskał moją twarz, powtarzając trzy słowa. To było wtedy, kiedy się zaręczyliśmy. Byliśmy najpierw w kinie. Kiedy poszliśmy do jego domu, w którym na szczęście nikogo nie było, zaczął mnie całować po szyi. Przycisnął mnie do ściany i całował a ja oddawałam się temu przyjemnemu uczuciu dopóki nie wsadził w moją rękę jakiegoś przedmiotu. Na chwilę zaprzestałam tych czułości, żeby spojrzeć, co dostałam, na następnie na twarz chłopaka a on pytająco uniósł jedną brew.  Zaczęłam się cicho śmiać i powiedziałam "jasne". I wtedy właśnie jego ręce złapały czule moją twarz, a ja poczułam zimno jego kolczyka na moich wargach. "Będę miał żonę", powtarzał bez przerwy, uradowany jak malutkie dziecko. Powtarzał to, kiedy jeszcze staliśmy w przedpokoju jego domu i wtedy kiedy owinęłam swoje nogi wokół jego bioder i kiedy zaniósł mnie do swojego pokoju na górę ale z największym uczuciem wymawiał te słowa kiedy zdejmował ze mnie powoli koszulę.
Teraz miał zamknięte oczy i zniszczone usta. Rok temu kochał powtarzać "będę miał żonę", ale teraz "mam żonę" było dla niego utrapieniem.
Luke, obudź się, proszę. Chcę powiedzieć jak bardzo za tobą tęsknię. Mimo, że wiem, że mi nie uwierzysz. Wiedziałam, że kiedy Luke się obudzi będę starała się wszystko naprawić, bo to było właśnie to, czego chciałam. Jego szorstkich rąk na mojej twarzy. Czy to tak dużo?
Dostałam sms. Sprawdziłam.
"Wszystko dobrze?"
No tak. Kontrola przede wszystkim. Napisałam, że jest okropnie i mam ochotę skoczyć z wieżowca, ale usunęłam tą wiadomość i napisałam "Tak, jeszcze chwilę tu posiedzę i zaraz do was wrócę". Dobre kłamstwo jest lepsze niż bolesna prawda.
Przypatrywałam się twarzy męża i zaczęłam się zastanawiać czemu właściwie zaczynaliśmy się kłócić. Jak dopiero zaczynałam z nim chodzić to, o zgrozo, o Michaela. Jak mógł robić mi wyrzuty o moich byłych?! Ja mu nie przypominałam o jego ex... Później mieliśmy napiętą atmosferę kiedy o naszym małym romansie dowiedział się mój brat. No nie był zbyt zadowolony, bo powiedzmy sobie szczerze, kto by był, dowiadując się że jego najlepszy kumpel sypia z jego siostrą? Oczywiście jak Calum o tym wiedział to wiedziała o tym automatycznie matka i ojciec. Tu już w ogóle nie mogliśmy sobie poradzić. Mama ciągle mówiła, że Luke to dobry chłopak, ale nie powinnam się z nim wiązać. Ojciec to samo. Chodziłam już z tyloma chłopcami a oni się doczepili akurat Luke'a. Pewnego dnia nawet uciekłam z domu do Luke'a. Spałam u niego dwie noce a moi rodzice szukali mnie wszędzie gdzie tylko się dało, ale policji nie zawiadomili. Dobrze, że Liz była wyrozumiała i pomagała mi wtedy ukrywać się przed nimi. Lubiła mnie. Pewnie dlatego, że pomagałam jej w czym tylko się dało. A Luke siedział na kanapie i co chwilę składał zamówienie na jedzenie. Wieczorem zajmowaliśmy się sobą.
Kłótni było jeszcze całe mnóstwo, ale nie chciałam chyba jednak o tym myśleć akurat przy łóżku szpitalnym. W ogóle nie chciałam sobie niczego przypominać, bo to albo sprawiało, że zalewała mnie fala smutku, przecież wiedziałam, że te wspomnienia nie wrócą w realu, albo że prawie płakałam myśląc o tych wszystkich sprzeczkach.
- Przepraszam, musi pani już iść- usłyszałam kobiecy głos, więc odwróciłam się. Przede mną stała pielęgniarka, której wcześniej nie widziałam. Rose, jeśli wierzyć temu, co miała napisane na plakietce przy piersi.
- Dobrze- powiedziałam cicho. I tak miałam za chwilę zejść do chłopaków.
Wstałam z krzesła szpitalnego. Chciałabym pocałować go w czoło, ale nie wiem jak to zrobić, żeby nie zrobić mu jeszcze większej krzywdy na tej zdartej twarzy.
Z mocno bijącym sercem wyszłam z OIOMu i skierowałam się korytarzem prosto. Było mi znów cholernie słabo, ale nie zwracałam na to uwagi. Wmawiałam sobie, że to przez zmęczenie.
- Co u niego?- Zapytał Calum, kiedy usiadłam obok niego. Zaciekawione oczy ich wszystkich zwrócone były w moją stronę, oczekując jak najlepszych wiadomości.
- Nic. Leży.- Odparłam, być może trochę zbyt chłodno.
- Tego się nie spodziewałem- mruknął sarkastycznie.
- Idę zapalić- oznajmiłam, wstając i grzebiąc w torbie.
- Myślałem, że rzuciłaś- zauważył Ashton.
- W tej sytuacji to nie ma znaczenia. Idzie ktoś ze mną?- Uniosłam pytająco brwi.
Michael pokręcił głową, Calum powiedział, że nie, ale Ash wstał z miejsca i oznajmił, że on pójdzie. Czasem się przy nich czułam jakby nie chodzili ze mną gdzieś bo tego chcieli tylko po to, żeby mnie pilnować. Jakbym mogła zrobić sobie krzywdę paląc.
Wyszliśmy przed budynek szpitala. Nie było ciemno, bo księżyc dawał dużo światła, a poza tym z okien sal szpitala przebijały się strumyki jasności.
Byłam podenerwowana. Ręce mi się trzęsły a ja ledwo mogłam ustać na nogach. Chyba myślałam, że papieros coś da, dlatego odpaliłam swojego pierwszego od miesiąca i zaciągnęłam się mocno. Ashton, przyglądając mi się, wyciągnął z kieszeni kurtki paczkę i wyjął mi z dłoni zapalniczkę, którą trzymałam. Odpalił.
- Ty palisz?- Zapytałam, niedowierzając. Ashton Irwin i papierosy. Jakoś mi to do siebie nie pasowało.
- Tak, od pięciu lat, ale nie mów chłopakom- uśmiechnął się łobuzersko.
- Obiecuję- odwzajemniłam uśmiech, trochę się rozluźniając.
- Cholera- rzucił i szybko wyciągnął z kieszeni telefon.
- Co się stało?- Spytałam zdezorientowana.
- Mama Luke'a o niczym nie wie- wyjaśnił, przykładając słuchawkę do ucha.
Jak mogliśmy zapomnieć o Liz?! Przecież była jego matką, to ona powinna się zjawić przy nim pierwsza. Nie chłopaki, nie ja, tylko właśnie ona. To ona powinna się dowiedzieć przed wszystkimi, w końcu to jej dziecko.
Ashton chwilę porozmawiał, po czym rozłączył się i znów schował telefon do kieszeni.
- Będzie tu za chwilę- oznajmił.- Zaczęła płakać jak tylko jej powiedziałem, że z Lukiem nie jest za dobrze.
- Nie dziwię jej się- zaciągnęłam się, a każdy taki wdech sprawiał, że byłam coraz bliższa omdlenia.
W końcu mój organizm nie wytrzymał.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapowiedź: 
"Teraz jestem skazana na kolejną tajemnicę. Jedyny sekret w moim życiu, który nie jest smakowity".                           ~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie, misiaczki. 
Wiem, że ten rozdział nie powala, jest krótki i nudny, ale za to w kolejnym w końcu stanie się coś ciekawszego :3
Właśnie kończą mi się ferię eh a chciałabym posiedzieć jeszcze z tydzień w domu, mogłabym napisać sporo do Infirmusa i innych opowiadań bo muszę przyznać że przez te dwa tygodnie nie zrobiłam prawie nic haha
Mam nadzieję że rozdział wam się choć trochę podobał, jeśli ktoś to w ogóle przeczytał to proszę o komentarz, bo jeśli będę widziała, że nikt nie czyta to chyba nie ma sensu prowadzić tego bloga :(
Następny rozdział prawdopodobnie znowu za dwa tygodnie, komentujcie xoxo

niedziela, 1 lutego 2015

Rozdział 2. "Let's start over"

- Gdzie on jest?- spytałam roztrzęsiona, widząc chłopaków na korytarzu.
- Operują- odpowiedział Michael. Wyglądał jakby nie spał kilka dni, a przecież jeszcze kilka godzin temu wszystko było dobrze.
- Co się w ogóle stało?- Sama nie wiedziałam, jakie pytania zadawać, wydawało mi się, że to będzie najwłaściwsze.
- Byliśmy na tym wywiadzie i zgłodnieliśmy. Luke powiedział, że niedaleko jest jakiś lokal z jedzeniem i może się tam przejść po jedzenie, więc się zgodziliśmy. Jezu, gdybym wiedział, że tak będzie to nigdy nie pozwoliłbym mu tam iść- Ashton ledwo trzymał się na nogach.
- Ale co dokładnie się stało?! Chyba nie jest operowanym, bo poszedł po żarcie!- Wybuchłam, a pielęgniarki, które akurat przechodziły spojrzały na mnie karcącym wzrokiem. Jeśli oczekiwały, że będę spokojna to mogły wiedzieć, że nie będę. Ciekawe jak one by się zachowywały po usłyszeniu takiej wiadomości.
- Jakiś naćpany kierowca go potrącił. Z taką prędkością, że nie powinien przeżyć- wyjaśnił Calum, który chyba jako jedyny wyglądał normalnie. Pewnie bardzo się starał, żebym nie widziała go załamanego, chciał sprawiać wrażenie silnego. Ale jego oczy wyrażały rozpacz. Obserwowałam jego emocje od dziewiętnastu lat, umiałam rozróżnić kiedy był silny a kiedy tylko próbował.
Na giętkich nogach podeszłam do niego i przytuliłam się. Chyba nawet nie miał siły, żeby mnie przytulić, bo się nie poruszył.
Chciałam płakać, ale nie miałam czym, moje oczy były suche, więc jedyne co mi pozostawało to szloch. Nie wiem ile czasu stałam tak wtulona w brata, ale na pewno długo. Zdążył już mnie przez ten czas pogłaskać po włosach, powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i nie mam się czym martwić. Ale ja go nie słuchałam, bo wiedziałam, że nie będzie dobrze i nawet, jeśli Luke będzie zdrowy to nigdy nie będzie dobrze, bo bez przerwy się kłócimy. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że Luke może nie żyć, dlatego rozpaczałam nad tym wszystkim, co się stanie w przyszłości. Nie chciałam o tym myśleć wcześniej, ale teraz te myśli uderzyły we mnie z ogromną mocą. Nie możemy ze sobą zostać, bo przecież nie można przez całe życie milczeć i udawać przed wszystkimi, że jest w porządku i jesteśmy kochającym się małżeństwem. Tak się po prostu nie da. A ja chciałam mieć w przyszłości dzieci, szczęśliwe życie. Chciałam mieć to z Lukiem, ale chyba nie powinnam na to liczyć.
Calum cały czas coś do mnie mówił, ale ja go nie słuchałam. Byłam zbyt zajęta rozpaczaniem. I nagle zrozumiałam, że wypadek Luke'a był naprawdę poważny. On mógł umrzeć. Mogłam być wdową. Prawdopodobnie najmłodszą wdową na świecie. Nie chcę żeby Luke umarł. Chociaż miałabym z nim zostać do końca życia, w wiecznych kłótniach, chcę żeby żył, bo co ja bez niego zrobię? Rozpadnę się.
- Evangeline, posłuchaj chwilę- dopiero głos Ashtona przywrócił mi świadomość. Muszę zacząć ich słuchać, bo przecież mogą już mieć wieści od lekarza. To ja powinnam się tym interesować, ale przecież ważniejsze dla mnie było to, żeby starać się płakać.
Odsunęłam się od Caluma i spojrzałam w oczy Ashtonowi.
- Wiecie coś?- Pociągnęłam nosem. Pomyślałam wtedy, że pewnie nie wyglądam ślicznie, ale nie obchodziło mnie to.
- Operacja poszła dobrze, ale nie wiemy kiedy się obudzi.
- Ale na pewno się obudzi, tak?- Sama nie wiem czy chciałam znać odpowiedź na to pytanie.
Ash tylko uśmiechnął się do mnie smutno i podszedł z powrotem do Mike'a, który jeszcze nigdy nie wyglądał tak żałośnie. Miał podkurczone nogi, które oplótł ramionami i patrzył w jeden punkt, nawet nie reagując, kiedy Ash coś do niego powiedział. Nie mógł się pogodzić z tym, że Luke'owi może stać się coś złego.
- Chcę go zobaczyć- szepnęłam.
- Chyba jeszcze nikt nie może do niego iść- odpowiedział Cal.
- Ale ja jestem jego żoną. Muszę.- Nalegałam. Czemu mówiłam to jemu? Powinnam iść do recepcji.
Ruszyłam korytarzem, czując, że jest mi cholernie słabo, co chyba zauważył mój brat, bo poszedł za mną.
- Dzień dobry, chciałabym zapytać, czy mogę się zobaczyć z moim mężem- oznajmiłam, opierając się o blat. Młoda pielęgniarka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szeroko.
- Jak się nazywa pani mąż?
- Luke Robert Hemmings.
Wpisała coś do komputera.
- Poproszę pani dowód osobisty- spojrzała na mnie. W jej oczach malowała się beztroska i wiem, że nie powinnam, ale strasznie mnie to zirytowało. Kiedy mój świat się walił ona była szczęśliwa i uśmiechnięta.
Sięgnęłam do kieszeni po portfel, w którym nosiłam dowód. Calum wywrócił oczami. Zawsze narzekał, że taki dokument powinnam nosić w bardziej bezpiecznym miejscu, ale co jest bardziej bezpiecznym miejscem od moich spodni? Podałam jej, sprawdziła coś i oddała mi go.
- Pani mąż dopiero przeszedł operację i jest przewożony na OIOM, za pół godziny będzie pani mogła go odwiedzić.
- Dobrze, dziękuję- powiedziałam i odeszłam kawałek.
Nie, nie dobrze. Ja chcę go zobaczyć teraz.
- Calum, czemu nie zadzwoniliście do mnie wcześniej?- Spytałam.- I czemu nie odbieraliście?
- Nie wiem, tak wyszło. Usłyszeliśmy z budynku, że coś się stało na drodze, więc spojrzeliśmy tam, a Luke już leżał na ulicy a jakieś pięć metrów od niego stał samochód, z którego ktoś wychodził. Wyglądał jakby był pijany. Szybko wybiegliśmy z budynku i zadzwoniliśmy po pogotowie i policję, chociaż ktoś obcy już to zrobił wcześniej. Policja od razu zabrała kierowcę, bo nie uciekał. Zadzwoniliśmy do ciebie dopiero jak tu przyjechaliśmy i dowiedzieliśmy się, że robią operację. Przepraszam, że nie wcześniej.
- Dobra, nieważne.
Było ważne, ale teraz nie miałam siły, żeby na niego naskakiwać. Wróciliśmy do chłopaków. Usiadłam na krześle i podkurczyłam pod siebie nogi. Tak jak Mike. Ale teraz podszedł do niego mój brat.
- Idę na dół po herbatę dla Evangeline, idziecie ze mną?- zwrócił się do obydwu.
- Ale ja nie chcę herbaty- oznajmiłam.
- Ale dostaniesz- jego głos nie znosił sprzeciwu.- To idziecie czy nie?
- Ja zostanę- powiedział cicho Ashton, w tym samym czasie Michael energicznie pokiwał głową i wstał bez słowa z krzesła.
Jeden. Dwa. Trzy. Cztery. Pięć. Sześć. Sekundy leciały tak wolno a ja tak bardzo pragnęłam dostać się na OIOM. Było mi zimno i niedobrze. Chciałam być w domu, ale nie sama. Z Lukiem.
- Co powiedziała pielęgniarka?- Odezwał się w końcu Ash.
- Że mam poczekać pół godziny.- Spojrzałam na zegarek na nadgarstku. Prezent od Luke'a. Czy wszystko teraz musi mi się z nim kojarzyć?!- Teraz zostało siedemnaście jebanych minut czekania. Czemu nie mogę od razu do niego pójść? Gdyby wiedzieli jak mi na tym zależy...
- Evangeline...
- Co?
- A co jeśli on się obudzi, ale będziesz tego żałowała?
To pytanie było bolesne jak nóż wbity prosto w żołądek. Nie było bolesne, ponieważ godziło mojemu wyobrażeniu, jako kochającej żony. Bolało dlatego, że sama gdzieś w głębi umysłu miałam wyryte to pytanie a jeszcze gorsze było to, że nie potrafiłam go wyrzucić ani na nie odpowiedzieć.
- Mam nadzieję, że coś się zmieni- odpowiedziałam tak, bo myślałam, że to odpowiedź wymijająca.
- Ludzie się nie zmieniają. On zawsze będzie taki sam- powiedział i dopiero wtedy poczułam pieczenie w oczach a po chwili wilgoć na twarzy, kiedy łzy w końcu wydostały się z mojego organizmu.
- Wiem- pociągnęłam nosem.- Ale teraz nic już z tym nie zrobię. Już za późno.
Przytulił mnie. Pewnie nie wiedział, co odpowiedzieć. Albo po prostu wyczuł, że właśnie czyichś ramion teraz potrzebuję. 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapowiedź:
"Nie wiem, czego ja się tam spodziewałam. Luke'a, uśmiechniętego jak zawsze przy chłopakach, czekającego na mnie z niecierpliwością i wyglądającego jak okaz zdrowia? Nie wiem czego, ale na pewno nie mojego Luke'a gotowego żeby wsadzić go do trumny!"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie, moje motylki :333
Nareszcie jest, drugi rozdział, który, mam nadzieję, podoba wam się i nie zanudziłam tu nikogo na śmierć ;D Obiecuję, że następny będzie trochę ciekawszy a w czwartym to już w ogóle coś fajnego się stanie, ale nie będę teraz nic zdradzać :P
Mam nadzieję, że w ogóle ktoś to czyta, bo pod poprzednim był tylko jeden komentarz :( Ok, nie oszukujmy się, i tak miałam z niego ogromną radochę :D
Nevermind, czytajcie i komentujcie misie ;*
Do zobaczenia 15 lutego (ostatni dzień moich ferii ;-;) 

piątek, 16 stycznia 2015

Rozdział 1. You feel a little bit further away

Nie układało nam się. Taka jest prawda. Nie chcę nikogo oszukiwać, a zwłaszcza siebie. Ja i Luke przechodziliśmy ciężki okres od... zawsze. Oczywiście mieliśmy cudowne chwile, ale można by je zliczyć na palcach obu rąk. A przecież jesteśmy ze sobą dwa lata.
Tego ranka było tak samo. Postawiłam przed nim kubek gorącej czarnej kawy. Właściwie to prawie go roztrzaskałam ze złości. Luke spojrzał na mnie i powstrzymał niemiły komentarz. Usiadłam naprzeciwko niego i zaczęłam jeść śniadanie, przeglądając na telefonie twittera. Tak, to ciężkie, ale od niedawna tak właśnie wyglądały nasze wspólne posiłki. Ja, wpatrzona w ekran telefonu, a Luke piszący piosenkę, lub brzdąkający coś na gitarze, bardziej skupiając się na muzyce niż jedzeniu.
Przyszedł mi sms.
"Będziemy za 10 minut"
Super, a on jeszcze w koszuli i bokserkach, nieumyty i nieogolony. Czy on musi być tak cholernie nieodpowiedzialny?! W sumie przecież to nie moja sprawa, to on będzie się tłumaczył przed chłopakami... ale to ja dostałam sms z informacją za ile będą, więc będzie na mnie, że go nie pospieszyłam.
Odchrząknęłam.
- Chłopaki będą za 10 minut- powiedziałam, nie podnosząc wzroku znad ekranu telefonu.
- Super- mruknął, odkładając gitarę na ziemię i ruszając w stronę schodów.
- Nic nie zjadłeś- zauważyłam.- Będziesz głodny...
- Jakby cię to obchodziło- odparł chłodno. Spojrzałam na niego.
- Mimo, że wydaje ci się, że mam cię w dupie, to jednak staram się o ciebie troszczyć. I jesteś idiotą skoro tego nie widzisz.
- Ty się o mnie troszczysz?! Proszę cię! Nie bądź śmieszna! Dobrze wiem, że jesteś ze mną z przyzwyczajenia i dlatego, że chcesz pokazać matce, że jesteś silna. Udajesz przed nią, że wszystko jest w porządku, bo wiesz, że miała rację ze ślubem i sama tego żałujesz...
- Nie żałuję ślubu!- Przerwałam mu, chociaż sama nie byłam pewna swoich słów... Mieliśmy po dziewiętnaście lat, chyba nikt w tym wieku nie powinien wiązać się na całe życie.
- Żałujesz. Ty mnie nigdy nie kochałaś, zawsze byłem dla ciebie tylko kolejnym chłopakiem, kręciło cię we mnie tylko to, że twoja matka mnie nie lubi. Chciałaś jej dopiec.
Nie czekając na odpowiedź wszedł na górę.
Bolało. Jak cholera. Kochałam go. Kiedyś. Nie wiem czy kocham go teraz, ale wiem, że nie chcę tak łatwo odpuścić. Ale może łatwiej byłoby odpuścić, jeśli nic nie czuję...
Dzwonek do drzwi. Przecież nie minęło jeszcze dziesięć minut! Poszłam otworzyć i moim oczom ukazała się jak zwykle uśmiechnięta twarz Irwina.
- Wejdź- wpuściłam go.
Stanęliśmy w przedpokoju.
- Mike i Cal czekają w samochodzie- powiedział i spojrzał na mnie. - Coś się stało?- spytał, zmartwiony. Aż tak to było widać? Moja twarz na prawdę aż tak pokazywała jak źle jest?
- Nie- skłamałam.
- Przecież widzę.
Nie wytrzymałam. Łzy poleciały mi strumieniem po policzkach, co nie zdarzało się często, a ja zrozpaczona wpadłam w uścisk Ashtona. Trzęsłam się, nie mogłam sobie poradzić. Te sześć miesięcy tak dały mi w kość, że po prostu nie mogłam przestać płakać. Chłopak gładził mnie po włosach, chcąc pocieszyć, ale nie udawało mu się to. Szczerze mówiąc, tylko pogorszył sytuację.
- Co się dzieje?- Zapytał, kiedy pierwsza fala żalu przeszła.
- Luke. Luke się dzieje- odparłam wtulona w jego mięśnie. Przez chwilę zastanawiałam się, czy mamy czas na rozmowy, ale usłyszałam dźwięk wody. Czyli jakieś siedem minut.
- Aż tak źle?- Zdziwił się.
- Jest okropnie! On nie rozumie mnie, a ja nie rozumiem jego. Jeszcze nigdy nie byliśmy od siebie tak oddaleni, a ciągle wydaje mi się, że on nawet nie chce tego naprawić.
Jeszcze nikomu nie mówiłam o naszym małym kryzysie. Zresztą, komu miałabym mówić? Nie miałam przyjaciół. Nie byłam lubiana, w przeciwieństwie do mojego brata i męża. Czemu powiedziałam o tym Ashtonowi? Co mnie podkusiło? Nie poczułam się ani trochę lepiej. Wręcz przeciwnie. Zaczęłam się zastanawiać czy mogłam mu zaufać.
- Posłuchaj- złapał mnie za ramiona i spojrzał mi w załzawione oczy- może on po prostu nie wie jak to naprawić? Luke od zawsze był nieco... ułomny, jeśli chodzi o związki.
- Nie broń go- burknęłam, zła na siebie, że się przed kimś otworzyłam. Przecież oni są najlepszymi przyjaciółmi! Czego ja się spodziewałam?! Współczucia? Wsparcia? Obowiązkiem Asha było bronić kolegi z zespołu a nie pocieszać jego niestabilną emocjonalnie żonę.
- Nie bronię go. Chyba źle mnie zrozumiałaś. Chciałem powiedzieć, że będziesz miała ciężko, ale możesz liczyć na moją pomoc. On się nie zmieni. Nadal będzie taki jest i to nie dlatego, że cię nie kocha, tylko dlatego, że ciągle boi się, że od niego odejdziesz. A kiedy odejdziesz będzie do ciebie mniej przywiązany i mniej go to zrani.
- Jeszcze nigdy nie słyszałam o takim idiotycznym sposobie okazywania miłości- powiedziałam przez zęby.
Woda ucichła. Szybko wytarłam łzy, nie chciałam żeby było widać, że przez niego płakałam.
- Jeśli tylko chcesz mogę porozmawiać z tym gnojkiem. Nie może cię przecież tak ranić- zaoferował Ashton.
- Nie! Nie ma mowy! On się nie może o tym dowiedzieć. Nie płakałam, nic ci nie powiedziałam, jasne?
- Ok- wywrócił oczami, po czym uśmiechnął się do mnie pocieszająco. Starałam się również uśmiechnąć, ale chyba niezbyt mi wyszło.
Luke zszedł po schodach. Wyglądał idealnie. W swojej koszulce z napisem "You complete mess", podziurawionych czarnych rurkach i z kolczykiem w wardze przypominał mi nie tego idiotę, z którym teraz żyłam, tylko siedemnastolatka, w którym się zakochałam.
- Siema- przywitał się z Ashtonem, ignorując kompletnie moją obecność.
- Hej, chodź szybko, zaraz będziemy spóźnieni- ponaglił go Ash, więc wziął z blatu stołu telefon i ruszył do drzwi.
Po kilkukrotnych poprawkach fryzury był gotów do wyjścia.
- Do zobaczenia- pożegnał się Ashton.
- Cześć, chłopaki- chciałam chociaż udawać, że nie jestem na niego zła, ale nie odpowiedział mi. Zatrzasnął za sobą drzwi, nie zwracając uwagi na to, czy jeszcze coś chcę dodać, czy pocałować go, czy przytulić na pożegnanie. Nie obchodziło go, czy będę za nim tęsknić.
Nie to nie. Mnie też nie będzie to obchodzić.
Łatwo powiedzieć. Trudnej zrobić. Obchodziło i będzie i to aż za bardzo. Ale co mogłam teraz zrobić? Oglądać telewizję, czytać książki, błądzić po twitterze, czekając aż wróci i może wtedy uda się coś naprawić.
Poczułam, że mi niedobrze. Czyżby ten pomidor z kanapki nie był świeży? Chyba tak. Puściłam się biegiem do łazienki i już po chwili wymiotowałam.
Pomimo, że wyrzuciłam z mojego żołądka chyba wszystko, co się dało, nadal było mi niedobrze. A do tego doszło osłabienie. Zajebiście. Jak jeszcze zachoruję to tego nie wytrzymam. Naprawdę. Wybuchnę od nadmiaru kłopotów.
Zaparzyłam herbatę i położyłam się na kanapie w salonie, włączając jakiś durny reality show. I tak nie miałam zamiaru go oglądać. Sięgnęłam po telefon. Miałam ochotę z kimś porozmawiać. Ale z kim? W telefonie miałam siedem kontaktów. Ashton, Calum, Liz, Luke, mama, Michael, tata. Z kim mogłabym poplotkować? Czemu ja nie mam przyjaciół?
Postanowiłam, że napiszę smsa.
"Jak tam u was? Wywiad idzie dobrze?"
Czekałam chyba z dziesięć minut, ale w końcu dostałam wiadomość. Calum pisał, że wszystko jest zgodnie z planem, dziennikarka jest seksowna, ale jeszcze trochę im zejdzie.
Czyli cały dzień będę sama. W sumie to dobrze, bo nie wiem jak długo bym wytrzymała tą ciszę. Każda cisza była inna. Ta, która teraz mnie otaczała była trochę przerażająca, ale przyjemna, ale cisza, która wypełniała dom, kiedy Luke tu był, chciała mnie zabić. Wwiercić się w moje słabe ciało i robić ze mną, co tylko będzie chciała, dopóki nie umrę. Napięcie tej ciszy było zabójcze. Bezwzględne.
                                                               ***
Nawet nie byłam śpiąca. Ale usnęłam. Czasem tak jest. Wieczne czekanie jest na tyle nużące, że zabiera siły fizyczne i na tyle okropne, że zostawia siły psychiczne w opłakanym stanie. Nawet nie wiedziałam, że czekam. Gdy się obudziłam była już druga po południu... Matko Najświętsza, spałam prawie pięć godzin! Zdecydowanie marnuję swoje życie. Nie mam znajomych, pracy, ciągle siedzę w domu i moje małżeństwo jest bliskie rozwodu. W marnowaniu życia mogłabym być mistrzem świata.
Wybrałam numer Luke'a. Nie wiem czemu. Po prostu pomyślałam, że powinnam zadzwonić, pokazać mu, że się myli i że się nim interesuję. Nie odebrał. Za drugim razem też nie. I za trzecim. Ok, skoro nie obchodzi go, czego mogę chcieć to niech spada. Nie będę się prosić.
Sięgnęłam po książkę i starałam się skupić na literach. Bez skutku. Trudno skupić się na książce, kiedy całe życie się sypie. Ogólnie trudno skupić się na czymkolwiek.
Na zmianę sprawdzałam czy ktoś nie napisał do mnie wiadomości i czytałam milion razy jedno zdanie, żeby zrozumieć jego sens.
Spojrzałam na telefon. Nie dość, że nikt się ze mną nie kontaktował to jest już siedemnasta. Naprawdę przez trzy godziny przeczytałam dwa rozdziały? Co się ze mną dzieje?... poza tym mieli wrócić już dwie godziny temu. Jeśli gdzieś jeszcze wyskoczyli to mógłby chociaż zadzwonić, że się spóźni, BO SIĘ MARTWIĘ.
Wybrałam numer Caluma, bo wiedziałam, że Luke znowu nie odbierze, jednak on też nie odpowiadał. Nawet on? Cal, proszę cię, ogarnij się i do jasnej cholery sprawdź telefon!
Pewnie, po co odbierać telefon on własnej jebanej siostry!
Michael. Odbierz. Proszę. Jeden sygnał. Cisza. Drugi sygnał. Cisza. Trzeci sygnał. Cisza. Czwarty sygnał. Rozłączyłam się.
Moim ostatnim ratunkiem był Ashton. On też mnie olał. A ja myślałam, że może chociaż on jest trochę bardziej dojrzalszy. Ale jak widać, myliłam się.
Byłam już głodna. Przez cały dzień nic nie jadłam, więc poszłam do kuchni zrobić sobie kawę, ściskając w dłoni telefon z nadzieją, że w końcu się odezwie. Gdyby mnie teraz Luke zobaczył to ciekawe czy powiedziałby tak bez wahania, że się nie martwię? Co chwilę zerkałam na popękany ekran, pijąc gorzką kawę i myśląc tylko o tym, kiedy wróci do domu, bo pomimo tego, że nienawidziłam kłótni z nim i tego, że cisza chce mnie zabić, to łaknęłam jego widoku. Czym byłam bez tej przerażającej ciszy? Byłam kłębkiem nerwów, takim jak teraz. Bo nie widziałam jego twarzy przez cały dzień a to ona dawała mi nadzieję, że będzie dobrze. I widząc ją mój umysł jednocześnie był najszczęśliwszy na świecie i krwawił.
W końcu usłyszałam ten dźwięk. Spojrzałam na wyświetlacz. Ashton. No tak, kolega musiał dzwonić, bo przecież mój mąż nie jest wystarczająco dorosły na rozmowę ze mną. Odebrałam.
- Co się z wami dzieje?! Próbuję się z wami skontaktować przez cały dzień!- Od razu rzuciłam się na niego z oskarżeniami.
- Musisz przyjechać do szpitala na Macquarie Street, lepiej się pospiesz. -  Jego głos był przerażony.
- Jak to do szpitala? Co się stało?- Poczułam jak cała krew odpływa z mojej twarzy i znowu robi mi się niedobrze, ale teraz nie miałam już czasu żeby iść do łazienki. Poza tym nie miałabym czym.
Zerwałam się z krzesła i biegiem ruszyłam w stronę szafy, po płaszcz i buty.
- Luke miał wypadek. Jest w ciężkim stanie. Potrzebuje cie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Zapowiedź: 
"- Operacja poszła dobrze, ale nie wiemy kiedy się obudzi.
- Ale na pewno się obudzi, tak?- Sama nie wiem czy chciałam znać odpowiedź na to pytanie.
Ash tylko uśmiechnął się do mnie smutno i wrócił do Mike'a"
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jak podoba się pierwszy rozdział? Mam nadzieję, że was zaciekawił i spotkamy się ponownie za dwa tygodnie ;)
Proszę, jeśli przeczytałaś, skomentuj, to dużo znaczy, naprawdę.
Całusy, Irene Anastasia ;*

Wstęp

Cześć misie, postanowiłam, że założę tego bloga, ponieważ bardzo wciągnęłam się w pisanie tej historii i pomyślałam, że mogłabym się nią z kimś podzielić.
Rozdziały będą się pojawiać co dwa tygodnie w niedzielę (oprócz tej za dwa dni oczywiście, bo pierwszy rozdział będzie dzisiaj). Wiem, że to dość duże odstępy czasu jak na zwyczajne fanfiction, ale różnie bywa i wolę mieć więcej czasu, żeby w razie czego dokładnie przeczytać rozdział kilka razy i go poprawić zanim go dodam, bo chcę, żeby wszystko wyszło jak najlepiej.
Pod każdą notką będzie znajdowała się zapowiedź kolejnego rozdziału w postaci krótkiego cytatu, który się tam znajdzie.
Chcę jeszcze dodać, że w trakcie akcji zespół istnieje, ale nie robił supportu 1D i nie jest jeszcze aż tak znany.
Mam nadzieję, że się wam spodoba i zostaniecie ze mną jak najdłużej.
Enjoy... ;)